Ja jestem z tych, co nakrywają głowę kołdrą;
z tych, którym strach uniemożliwia oddychanie.
Kiedy
znaleźliśmy się na miejscu spodziewałam się ogromnego, starego zamku pełnego
duchów i czarodziei w szatach do kostek machających różdżkami jednak to co
zastałam kompletnie mnie zaskoczyło. Szkoła mieściła się koło niewielkiego,
staroświeckiego miasteczka i wyglądała jak... szkoła. Nie było w niej nic
niezwykłego, zwyczajny budynek z cegły a przed nim ogromna połać zieleni.
Gdzieniegdzie na trawie siedziały grupki osób i beztrosko rozmawiały. Obok
budynku znajdował się drugi, czteropiętrowy gmach - akademik, w którym będę
mieszkać. Założyłam kosmyk włosów za ucho i chwyciłam za rączkę od walizki z
zamiarem udania się do budynku jednak ręka mojego opiekuna mnie powstrzymała.
-
Kay, pamiętaj że jesteś dla mnie jak rodzona córka mimo to czego się
dowiedziałaś. Przepraszam Cię za wszystko. Nie daj się zwieść i bądź silna.
Dalej nie mogę już iść jednak wiem i wierzę, że dasz radę. Kocham Cię.
Przytula
mnie a ja mocno odwzajemniam uścisk. Staram się powstrzymać łzy napływające mi
do oczu co z trudem mi wychodzi. Macham mężczyźnie do czasu aż nie zniknie za
rogiem w swoim starym samochodzie. Delikatnie przecieram kąciki oczu i kręcę
głową aby się otrząsnąć i zaczynam iść w stronę akademika. Na kartce wiszącej
na drzwiach gmachu znajduję pośpiesznie swoje nazwisko, obok którego widnieje
numer pokoju, w którym będę mieszkać. Wchodzę na pierwsze piętro i znajduje pomieszczenie
numer 14. Kolejny fakt jaki mnie zaskoczył to wygląd pokoju. Był bardzo
przestronny, pomalowany na ciemne kolory. Wyłożony był jasnymi panelami, które
były przyozdobione dużą ilością puchatych dywanów. Po obu stronach stały łóżka,
a całą ścianę przede mną zajmowało okno z wiszącymi grubymi firanami, przed
którymi stała ogromna kanapa, na której leżały kolorowe poduszki. Zauważyłam kolejne
drzwi, które prowadziły do dużej łazienki utrzymanej w jasnych kolorach.
Podłoga była cała z pastelowych kafelek a główną powierzchnię ścian zajmowały
lustra. Ogromny prysznic zajmował prawy róg pomieszczenia a obok niego leżały
dwa duże ręczniki. Zachwycona wystrojem odłożyłam swoją walizkę na łóżko po
prawej i usiadłam obok niej. Co chwile rozglądając się po pokoju wyjęłam białą
bluzkę na ramiączkach i krótkie, czarne, dresowe spodenki i udałam się z tymi
rzeczami do łazienki. Zmieniłam przepocone ubrania te brudne wrzuciłam do
pralki, która stała pod umywalką. W momencie, w którym wiązałam włosy w kucyk
drzwi gwałtownie otwarły się i wpadła przez nie wysoka, ciemnowłosa dziewczyna.
Tuż za nią wbiegł bardzo do niej podobny chłopak i zaczęli się kłócić.
-
To, że jesteś starszy nie znaczy, że masz prawo za mnie decydować!
-
Dobrze wiesz jaki on jest, nie pozwolę Ci się spotykać z moim najlepszym
kumplem!
-
Chyba ważniejsze jest moje szczęście od Twojej durnej dumy!
-
A wiesz co? Rób co chcesz. Tylko jak Cię przeleci i zostawi nie przychodź do
mnie z przeprosinami!
-
Łaski bez!
Cicho
odkaszlnęłam aby zwrócić na siebie uwagę. Rodzeństwo czerwieni się i nieśmiało
uśmiecha.
-
Przepraszam. Myślałam, że nikogo tu nie ma. Jestem Sally a to mój nieznośny
brat Jake. - Mówi dziewczyna podając mi rękę, którą potrząsam.
-
Kayla, miło poznać. Ale może lepiej na czas kłótni wyjdę?
-
Ja już się nie mam zamiaru kłócić. Niech ona robi co chce. A ty jeśli chcesz
mieć spokój lepiej przenieś się do mnie. - Rzuca Jake i posyła mi uśmiech.
Przewracam
oczami i dopinam kosmetyczkę. Niezauważalnie przyglądam się przybyłym, którzy
teraz w ciszy dyskutowali. Chłopak jest wyjątkowo umięśniony i przystojny.
Dziewczyna zaś ma zgrabną, drobną figurę a swoje ciemne włosy związane w niesforny
warkocz. Oboje są wysocy, o dumnej posturze i ciele z okładek topowych gazet.
Mają te same wesołe, niebieskie oczy, w których tańczy światło.
-
Mogę o coś spytać? - Nasuwa mi się na myśl lekko niestosowne pytanie. Kiedy
chłopak kiwa głową dokańczam. - Ile macie lat?
-
Mój głupi braciszek dwadzieścia jeden a ja dwadzieścia. - Odpowiada
Sally. Szatyn szturcha dziewczynę a
ta odpowiada mu tym samym.
-
Może to durne pytanie ale to wy braliście udział w...
-
Tak. My jesteśmy tą słynną już nie czwórką.
Uśmiech
schodzi z twarzy chłopaka i spuszcza wzrok. Jest mi głupio z tego powodu więc rumienię
się i nerwowo przebiegam dłońmi po swoich ramionach.
-
Przepraszam. – Udaje mi się z siebie wyrzucić.
-
Nie masz za co przepraszać. To może opowiedz nam coś o sobie.
Nagle
mam totalną pustkę w głowie. Co mogę powiedzieć? Że mój nie ojciec okłamywał
mnie dziewiętnaście lat, że jestem jego dzieckiem? Nie, to nie jest przyjemny
temat.
-
Nie jestem ciekawą osobą.
-
Daj spokój. Musisz mieć wyjątkowe umiejętności skoro się tutaj dostałaś. – Mówi
dziewczyna i staje obok mnie patrząc wyczekująco.
-
Mam jeden wielki mętlik w głowie z tego powodu i sama nie wiem co ja tu robię.
Siadam
obok swojej walizki i opieram się na łokciach.
-
Muszę iść, chłopaki zaraz przyjadą. Do zobaczenia. - Rzuca Jake i wybiega z pokoju. No i to by było
na tyle jeśli chodzi o moje zawieranie znajomości.
-
Rozumiem, że teraz przestałaś się krępować i w końcu powiesz coś o sobie.
Jesteś inna niż inne laski. Taka spokojna i cicha i nie sikasz na widok mojego
brata.
Parskam
śmiechem i kładę się wygodnie przygotowując do opowieści. Skupiam najważniejsze
fakty i zaczynam swoją opowieść.
-
Nigdy nie miałam domu. – Dziewczyna unosi brwi na co macham ręką. – Nie patrz
tak. Od małego podróżowałam z moim, jak myślałam, ojcem. Zwiedziłam cały świat
mając zaledwie piętnaście lat. Potem zaczęłam odkrywać te… moce. To było
jednocześnie fascynujące i przerażające. Jak miałam trzynaście lat przez przypadek
podpaliłam śmietnik w Tokyo. Nigdy nie widziałam tak wystraszonego tłumu a sama
nie wiedziałam co się dzieje. Wtedy właśnie mój opiekun zaczął mi tłumaczyć jak
kontrolować swoje umiejętności. Idzie mi w miarę okej ale podobno stać mnie na
więcej. No i przedwczoraj dowiedziałam się, że moja matka była tam jakąś
potężną czarodziejką…
-
Chwila, co?
-
Co co? – Pytam zaskoczona. Sally przewierca mnie wzrokiem a ja rzucam jej tylko
pytające spojrzenie.
-
Twoja matka. Marie Walter? Czy tak się nazywała?
-
Skąd wiesz? Tak, to ona.
-
Dziewczyno, ty chyba nie wiesz jak potężną mocą dysponujesz.
-
Sally ja nic nie wiem rozumiesz? Nie mam pojęcia czemu jest taka sławna, nie
jestem świadoma jakie umiejętności we mnie drzemią. Przez wuja nie jestem
normalna, odgradzał mnie od ludzi żebym się nie zakochała jak ona wiesz?
Dlatego jestem „inna”. – Wyrzucam z siebie wszystkie żale jakie we mnie siedzą.
– Nigdy nie pozwolił mi mieć przyjaciół, zawsze byłam zdana tylko na siebie.
Nawet moje moce się mnie nie słuchają i są potwornie wybrakowane. To mnie
przerasta… To, że wszyscy wymagają ode mnie niewiadomo czego jakbym była kopią
mojej zasranej matki, której nawet nie znam! – Chowam twarz w poduszkę i duszę
prawie płynące łzy. Po chwili czuję dotyk drobnej dłoni na moich plecach.
-
To musi być cholernie trudne życie. Nie wyobrażam sobie nie zakochać się czy
nie znać swoich rodziców. Ale obiecuję Ci, że to się zmieni. Masz już mnie,
wiesz?
-
Dziękuję. – Odwracam się i przytulam mocno szatynkę. Ta odwzajemnia uścisk i po
chwili wstaje.
-
Idę się przejść do chłopaków, idziesz ze mną?
-
Sama nie wiem… - Waham się. Nie wiem czy chcę poznawać bliżej kogokolwiek
innego niż Sally. Jednak widząc proszący wzrok dziewczyny godzę się i po chwili
przemierzam korytarze akademika.
-
Zobaczysz, że są super. Mojego pacana brata już znasz ale James i Peter są od
niego o wiele lepsi. Pamiętaj, że James jest już zajęty przeze mnie więc nawet
o nim nie myśl. – Próbuje być poważna jednak po chwili wybucha śmiechem.
Postanawiam
bardziej wyluzować i w towarzystwie koleżanki wchodzę do pokoju numer 212.
Zastaje mnie niespotykany widok – dwóch chłopaków (w tym Jake) bez koszulek i
jeden jedzący chipsy, które lewitują.
-
Sally! – Krzyczy ten od jedzenia i wstaje praktycznie rzucając się na
dziewczynę i ją całując. Czuję się skrępowana więc odsuwam się od nich i staję
w wnętrzu pokoju.
-
Kayla, mogłabyś z łaski swojej zamknąć za tymi obrzydliwcami drzwi? – Prosi
szatyn a ja wykonuję polecenie. Czuję się jeszcze bardziej nieswojo więc siadam
na wcześniej zajętym przed Jamesa miejscu i wbijam się w ścianę.
-
Jestem Peter a Ciebie już znam z opowieści tego obok. Jak się tu czujesz?
Onieśmiela
mnie na starcie. Chłopak wygląda jak młody bóg. Jest perfekcyjnie zbudowany i
idealnie wysoki. Jego włosy są ciemne i ułożone w artystycznym nieładzie. Nie
widzę żadnej wady w jego wyglądzie.
-
Dobrze. Znaczy dziwnie. Kompletnie nie wiem co robić.
-
To normalne każdy pierwszoroczny tak ma. Za dwa dni zaczynamy naukę a do tego
czasu postaramy się Ciebie wprowadzić. Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.
-
Bardzo chętnie. – Uśmiecham się do chłopaka i odgarniam włosy z czoła. Wtedy rozlega się dzwonek mojego telefonu a ja zakłopotana go wyjmuję. Na wyświetlaczu widnieją literki Numer zastrzeżony. Bez ostrzeżenia wychodzę z pokoju i odbieram.
- Halo?
Odpowiada mi cisza, która po chwili zamienia się w szum. Po kilku sekundach zaczynam słyszeć zduszone głosy.
- Akcja ma przebiec bezproblemowo. Jeden błąd - odpadasz. Nie obchodzi mnie to, że jesteś nowy.
Kolejny trzask przerywa rozmowę, by po chwili ją wznowić. Słyszę ten sam głos, który miesza się z płaczliwymi błaganiami.
- Świadek NIE zginął. Może teraz siedzi już u Strażników i opowiada im o nas? Jesteś z siebie dumny?
- Błagam, nie chciałem...
Rozlega się potężny grzmot i krzyk drugiego głosu, który po chwile zmienia się w jęki aż milknie.
- Będziesz kolejna Kayla.
Połączenie urywa się, a ja osuwam się na podłogę.
- Halo?
Odpowiada mi cisza, która po chwili zamienia się w szum. Po kilku sekundach zaczynam słyszeć zduszone głosy.
- Akcja ma przebiec bezproblemowo. Jeden błąd - odpadasz. Nie obchodzi mnie to, że jesteś nowy.
Kolejny trzask przerywa rozmowę, by po chwili ją wznowić. Słyszę ten sam głos, który miesza się z płaczliwymi błaganiami.
- Świadek NIE zginął. Może teraz siedzi już u Strażników i opowiada im o nas? Jesteś z siebie dumny?
- Błagam, nie chciałem...
Rozlega się potężny grzmot i krzyk drugiego głosu, który po chwile zmienia się w jęki aż milknie.
- Będziesz kolejna Kayla.
Połączenie urywa się, a ja osuwam się na podłogę.